AUTORKA PRZEMAWIA
Mordki wy moje niestety to nie nowy rozdział :( a następny BONUS . Bardzo was przepraszam ale nie martwcie się rozdział jest już u BETY więc niedługo się pojawi . Dziękuje wam za liczne i pozytywne komentarze , bardzo mnie wspieracie za co was chyba ozłocę. Dodajecie mi nimi wielkiego kopa weny , no i jak zwykle wielki ukłon w stronę Bety która go sprawdziła , za liczne rozmowy i za to że jesteś kochana . Bez niej już dawno była bym na straconej pozycji .... (wiesz o co chodzi) :D No ale bez dalszego biadolenie , miłego czytania .
A no i zapomniała bym obiecałam komuś ( kto na prawdę ma taletnt ) że wstawię link z jego opowiadaniem . Sama czytałam i poświadczam BOSKIE .
LINK -
http://tezjestemczlowiekiem.blogspot.com/
Przez
mgłę
krwi .
Autorstwa:
Hermiony Grenger
Prolog
Po
policzkach ciekły jej słone łzy . Zamglone, puste spojrzenie
pięknych brązowych oczu wpatrzonych w dal .
-TO
KONIEC! - Krzyknął ktoś, a łzy szczęścia popłynęły po jej
bladych policzkach. Koniec wojny ,koniec Lorda Voldemorta. Jedno
dotknięcie płaskiego brzucha, w którym rośnie nowa istota. Mała,
krucha istotka .....
-Hermiono
– odpowiedzią było tylko zamknięcie oczu. Tyle cierpienia...
Tyle bólu i tyle krwi. Tyle zadanego cierpienia.
-Harry
....Gratuluję.- szept ledwo dosłyszalny. W głowie jedno pytanie -
Czy żyje? Czy on żyje?
-Wspólnie
tego dokonaliśmy - odpowiedział mu szloch.
-Tak,
Harry wspólnie .....co z Ronem ?
-Żyje....-
W głowie pojawił jej się tylko jeden obraz.
-D...r...-
znów szloch . Ojciec dziecka, miłość jej życia. Silne ramiona
jej przyjaciela, oplatające jej wątłe ciało . Czy go zobaczy?
I
Promienie
słońca wdzierały się przez duże okno do pokoju. Spojrzała na
zegarek: 8:00, za 20 min miała mieć ostatni egzamin.
Ból
powrócił. Ich już nie było, był On i była Ona. Kochała go,
jednak nie powiedziała mu prawdy.
Ich
miłość się skończyła. Wszystkie miesiące, każdy dzień,
wracał teraz ze zdwojoną siłą. Postanowiła zapomnieć, zatrzeć
wszystkie wspomnienia. Minęły 2 tygodnie, a jej się nie udało.
Nie płakała, nie, tego nie robiła ... W końcu miała w sobie
życie, nowe życie. Musiała być silna. Ostatni dzień w Hogwarcie,
ostatni egzamin, ostatnia mowa Dyrektora, ostatnie spojrzenie w
błękitne tęczówki przepełnione bólem, ostatni kruchy uśmiech
wysłany w jej stronę, ostatnia fala ciepła rozlana po jej ciele i
powrót bólu. Łzy napływające do oczu, gdy widziała, jak znikał
za barierką na zawsze...
-Hermiona
może chcesz spędzić wakacje z nami? - Pytanie wysłane w jej
stronę, przez Rudego chłopaka na peronie w Londynie. Proszący
uśmiech Harrego...I nadzieja w oczach rudej dziewczyny...
Wspomnienia… Wtedy była szczęśliwa, a teraz...
Teraz
czuła ból. Przepełniał jej ciało i zalewał umysł. Wtedy miała
ochotę krzyczeć. Tyle cierpienia na wojnie i stracona miłość to
za dużo, jak na jedną osobę.
-Co
z tobą Herm?
-Nic
-krótka odpowiedź. Ostatnie dni to było piekło. Został z niej
już tylko strzępek, wyniszczona, ludzka powłoka. Zmartwione
spojrzenia rzucone w jej stronę.
-To
co pojedziesz?
-Nie
mogę... Harry. Wybaczcie mi, ale już się nie spotkamy. Żegnajcie.
- cichy szept.Tak, to było pożegnanie.
-Jak
to żegnajcie?- Zdziwiona mina Harrego.
-Ja...nie
mogę ..MUSZĘ ..ja muszę ...odejść.
Wybaczcie
-Hermiona!
- Krótkie spojrzenie, wyrażające tyle emocji. Ona znikająca w
tłumie ludzi... Bezradność przyjaciół...
II
Ciemne
puste lochy... Wilgoć na ścianach, krzyki przerażenia, tortury...
Czego ludzie się dopuszczają, aby zdobyć informacje. Walczą o
życie jak dzikie psy. O przywództwo w stadzie. Ona cała zalana
krwią. Łzy spływające po policzkach. Spokój, bo wiedziała, że
dziecku nic nie grozi ....
Obudziła
się zalana potem. Był ranek, a ona znajdowała się w rodzinnym
domu, w Londynie. Na dole można było usłyszeć rozmowy rodziców.
Bezradność i odpowiedzialność, jaka nagle spadła na jej barki,
przerastała ją. Spojrzała na puste kufry, jednym zaklęciem je
zapełniając. Musiała zacząć od nowa, tylko ona i dziecko. Bez
Dracona Malfoya. Powolnym krokiem zeszła na dół. Jej twarz zawsze
wyrażała szczęście, a teraz nawet nie umiała utrzymać lekkiego
uśmiechu. Usiadła przy stole i spojrzała na rodziców. Westchnęła.
-Posłuchajcie...
muszę wyjechać. Nie potrafię już tu żyć … Muszę wszystko
sobie poukładać. -mówiła cicho i starannie dobierała słowa.
-Jak
to wyjeżdżasz? - Zdziwili się, patrząc na nią przerażonym
wzrokiem.
-Przepraszam
- Pusty głos, puste słowa, puste oczy. Teraz żyła tylko dla
jednej osoby i bynajmniej nie był to blond włosy Ślizgon.
-Nie
przepraszaj... córciu. Co się dzieje? -Zapytał zmartwiony ojciec.
Zamknęła oczy, dłonie zacisnęła w pięści. Czekała na falę
bólu. Nadeszła … Jego
błękit oczu, czarujący uśmiech, ciepłe ciało, styl mówienia,
inteligencja, jego dotyk na jej ciele, ciche, wiele znaczące dwa
słowa KOCHAM CIĘ ...
-Wiele
mamo, ale to nic ważnego... już nie – cicho wyszeptała przy
progu domu.
Opuściła
Rodzinny Dom. Przeczuwała, że jeszcze go zobaczy, ale musi minąć
trochę czasu. Ona musi dorosnąć.
III
Dom.
Tak, dla Hermiony Granger bynajmniej zaczynał się nowy rozdział w
życiu.
Kupiła
mały domek w Niemczech. Minęło już 6 miesięcy, a ona
egzystowała. Monotonia, codzienne badania, zakupy dla dziecka, picie
herbaty z sąsiadką i rozkoszowanie się bólem psychicznym…
Powoli wariowała, tak bardzo chciała zobaczyć jego oczy, jego
uśmiech. Gdy pomyślała, że On co noc ma inną, załamywała się
jeszcze bardziej. Nigdy nie płakała, już zapomniała jakie to
uczucie. Zawsze wspominała, opowiadała swojemu dziecku o Ojcu,
którego nigdy nie pozna. Nie pracowała, Ministersto zapłaciło
jej, Ronowi i Harremu wystarczającą ilości pieniędzy, by żyli
bezpiecznie do końca marnego życia.
*
* *
Cicha,
ciemna, ciepła noc. Dziewczyna siedziała na schodkach prowadzących
do domu. Ból przeszywał jej umysł.
-Witaj-
Spojrzała na mężczyznę, który się do niej dosiadł. Był
piękny, ciemne włosy, blada cera, ciemne oczy, czerwone usta.
Całkowite przeciwieństwo Dracona. Zamknęła oczy i kiwnęła głową
w stronę przybysza. Ból zalał jej umysł. Po chwili wszystko
ustało, panowała nad tym. Otworzyła oczy. Mężczyzna nadal
siedział - przypatrywał się jej pustym oczom, gdy ona nie zwracała
na niego uwagi.
-
Nazywam się Loise-
Nawet na niego nie spojrzała, dalej tępo wpatrywała się w
zarośla.
-Hermiona-
odpowiedziała cicho po kilku minutach.
-Coś
Cię gryzie? - Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny.
-Nie....-
znów kłamstwo.
-Wiesz
....jesteś w ciąży? - Pokiwała głową. Było jej obojętne kim
jest, czego chce. Za wiele przeszła, by bać się zwykłego
człowieka.
-Ojciec
dziecka musi być szczęśliwy. Ma piękną kobietę i dziecko...-
Mówił to ze spokojem, jednak widziała cień bólu i zazdrości w
jego oczach. Sama poczuła jakby zasysała ją czarna dziura.
-Nie
....- Myślała że nie usłyszy, ledwie sama zrozumiała ich sens.
Jednak spojrzał na nią.
-Nie?
-Pokiwała głową, jakby to miało być odpowiedzią. Każde
mierzyło się wzrokiem.
-Jesteś
Czarownicą. - stwierdził po chwili.
-Tak
– westchnęła.
-Tak
łatwo się do tego przyznajesz? - zdziwił się.
-Już
i tak wszystko straciłam.
-Kim
jesteś?- zapytała po chwili.
-Wampirem
- Przypatrywał się jej, szukał jakiś oznak zdenerwowania, ale nic
takiego się nie stało. Nadal siedziała przed nim z pustym wzrokiem
i grymasem smutku na twarzy.
-Tak
łatwo się do tego przyznajesz -uśmiechnął się, słysząc te
słowa.
-Tobie
mogę zaufać ...- odpowiedział. Lekko się uśmiechnęła.
*
* *
Tak
zaczęła się przyjaźń. On był wspaniałym słuchaczem i
opowiadał wspaniałe historie. Słuchała wszystkiego co mówił w
zafascynowaniu. Ona opowiedziała mu o wojnie, o rodzinie, o
przyjaciołach i o Draconie. Byli dla siebie jak dwójka rodzeństwa.
Jedno wspierało drugie. Zaczęła się uśmiechać, jej oczy już
nie były puste, a iskrzyły się lekko. Nadal wspominała Dracona,
nadal go kochała i jeszcze przychodziła ta fala bólu, ale tylko
czasami.
Loise
zamieszkał u Hermiony, opowiadał jej o wampirach, lecz nigdy nie
zdradził żadnego z ich sekretów aż do dnia...
-Opowiedz-
uśmiechnęła się do niego słodko.
-Co?
-Palicie
się na słońcu? A co z wodą święconą? Czosnkiem? Kołkiem? -
Zaśmiał się i spojrzał na nią litościwie.
-Jeśli
chcesz się mnie pozbyć wystarczy powiedzieć...-zażartował.
-No
wiesz! Ciekawa jestem! – uśmiechnęła się trzepiąc
go lekko w ramie .
-Dobra!
Ale wiesz, cicho-sza! - Pokiwała głową na znak, że się zgadza,
-A
więc ...to na nas nie działa ....nie palimy się, nawet czasem się
modlimy, czosnek? Hmm, zależy. Ja nie lubię, nie smakuje mi, a
kołek nie działa. Zabija nas tylko złoto. - przypatrywała mu się.
Uśmiechnął się, a ona nagle poczuła kopnięcie.
-Wiesz
zastanawiałem się... pewnie chcesz, żeby dziecko poszło do
Hogwartu? Tam gdzie jego mama. Przeprowadzimy się do Londynu -
spojrzała na niego niepewnie.
-Nie
chce Loise, boję się, że znów poczuję ten cholerny ból –
wyszeptała.
-Wiesz
czasami warto zaryzykować .... ty chcesz szczęścia, a widzę jak
się tu męczysz, więc zaryzykuj mała. Znamy się już tyle. Proszę
przeprowadź się dla siebie, dla dziecka. Zaufaj mi - popatrzyła na
niego, jednak po chwili kiwnęła głową.
-Dobrze,
zrobię to…
IV
Po
raz ostatni spojrzała na budynek, w którym zamieszkała po
ucieczce. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z ogromu sprawy. Nikomu
nie powiedziała gdzie się wybiera. A teraz wraca. Wraca do domu w
którym straciła wszystko. I wszystko musi budować od nowa.
Jechali
już kilka godzin. Przez otwarte okna wlatywał ciepły, orzeźwiający
wiatr. Z radia płynęła cicha melodia. Uśmiech na twarzy jej
partnera był zniewalający. Też się uśmiechała.
-Louise?
Nie mamy gdzie mieszkać...- mruknęła. Popatrzył na nią badawczo,
po czym skinął głową.
-Załatwię
wszystko siostrzyczko. Nie martw się. Na razie zamieszkasz u
rodziców.-
-A
ty? Nie zostawię Cię.
-Dziecino,
o mnie się nie martw. W Londynie mam starego znajomego. Przekimam
się u niego i w tym czasie będę szukał jakiegoś domu dla nas.
-Jesteś
pewny? Wiesz, że nie musisz tego robić.
-Wiem
ale ...widzisz ty jesteś inna. Nigdy nie pomyślałem, że jestem
zdolny do takiej więzi z człowiekiem. - Widząc jej wystraszoną
minę, dopowiedział:
-Nie,
Herm. Nie zakochałem się w tobie. Jesteś dla mnie niczym młodsza
siostra. Taka zagubiona, zraniona przez los. Przepraszam, wiem że to
dla ciebie ciężki temat, ale chcę to powiedzieć. Zawsze marzyłem
o tym, aby widzieć jak dziecko dorasta, dojrzewa. Nigdy Ci tego nie
mówiłem, ale zawsze chciałem zostać ojcem lub chociaż wujkiem.
-Dziękuję,
że jesteś ze mną szczery. Teraz chociaż wiem, że nie robisz tego
z litości. Zaśmiał się tak głośno, że aż podskoczyła.
-Wiesz
jak to zabrzmiało? Litościwy wampir.
-Jesteś
tylko człowiekiem, masz uczucia. - Przyjrzał się jej dokładnie, a
później spojrzał na drogę. Wydawało jej się, że coś dokładnie
przemyśla.
*
* *
W
Londynie nic się nie zmieniło. Nadal nad jej głową widniały
deszczowe chmury, które wyglądały jakby zaraz miał spaść z nich
deszcz. Ludzie nadal przemieszczali się jakby jedno goniło drugie.
Zadrżała gdy wysiadła z auta i pogłaskała swój brzuszek. Obok
niej Loise postawił walizki.
-Dziękuje
Lu. Nie wiem, czy dobrze robię pozwalając Ci spać u kolegi. Wiesz,
może jednak...
-No
coś ty! Gdybym chciał, wynająłbym pokój w hotelu. W razie czego
dzwoń, od razu przyjadę. Załatwiłem Ci już Uzdrowiciela
prowadzącego Megan Smith. Wizytę masz jutro o 11 w Mungu. Jak
chcesz to przyjadę po ciebie.
-Nie
Loise, poradzę sobie. - Przytuliła go, wtulając głowę w
zagłębienie w jego szyi. Czuła jak przestał oddychać. Cóż taka
natura.
Oddał
uścisk. Po chwili się puścili, a on wsiadł do samochodu i
odjechał z piskiem opon. Spojrzała na rodzinny dom. Podeszła pod
drzwi i zapukała. Wydawało jej się to takie nienaturalne pukać do
domu, w którym kiedyś się mieszkało. Drzwi się otworzyły i
stanęła w nich wysoka kobieta, z podłużną twarzą i brązowymi
włosami do łopatek, a na twarzy można było zaobserwować pierwsze
zmarszczki. Co jednak nie czyniło z niej nieurodziwej kobiety. Wręcz
przeciwnie. Dodawało jej kobiecości, a była piękną osobą z
idealnie wykrojoną talią, pięknymi biodrami i kształtnymi
piersiami. Była taka podobna do matki. Tylko oczy się nie zgadzały.
Kobiety były zielone, teraz lśniące przez łzy szczęścia, a jej
brązowe, po Ojcu.
-Mamo…
- szepnęła, kobieta popatrzyła na jej sporych rozmiarów brzuch.
-Czy
ty...
-Tak
-Jezu!
Będę babcią! Tak się cieszę kochanie. Wejdź! – weszła, a w
tym samym momencie w kuchni pojawił się jej tata. Chwile na nią
popatrzył, po czym przytulił mocno do siebie.
-Jak
to? - Spytała mama, gdy Hermiona powiedziała jej, że przyjechała
tylko na kilka dni, a później zamieszka we własnym domu.
-Mamuś,
mówiłam już, tylko parę dni. Loise szuka dla nas domu.
-Loise?
Co to za człowiek? - Spytał ostro Ojciec.
-To
mój przyjaciel, pomógł mi w trudnych chwilach. Byłam załamana,
gdy... wyjechałam. Nie było mi łatwo, ale musiałam. Wtedy już
wiedziałam, że będę mieć dziecko . - Przez chwilę panowała
cisza, później odezwał się Tom.
-Ważne,
że wróciłaś córeczko. – Posłał jej szczery uśmiech, na co
ona odpowiedziała tym samym. Z tymże, jej uśmiech nie sięgał
oczu. I to martwiło ją najbardziej. Znów była smutna.
-A
co z Ojcem dziecka? Wie? - Pokiwałam smutno głową.
-Nie
Mamo… I się nie dowie... On jest.... Nie jest... On by...- W końcu
co miałabym powiedzieć?
***
Po
odprężającej kąpieli, usiadła do swojego biurka. Przed nią
leżał pusty pergamin, a obok pióro i tusz.
-I
co ja mam napisać? - Odetchnęła głęboko. Tak dawno ich nie
wspominała. Nie pamiętała ich twarzy. A chciała spotkać się z
nimi jeszcze raz. Wzięła do ręki pióro, które dostała od
Dracona, któregoś dnia, gdy siedzieli w jego dormitoriom i pisali
wypracowanie na Eliksiry. Piękne, ozdobne, z wygrawerowanym napisem:
Dla
tej Jedynej Lwicy
która poskromiła Węża .
Zamknęła
oczy, do których napływały łzy. Kiedyś obiecała sobie, że
nigdy nie zapłacze. Jak do tej pory, to jej się udawało. Odłożyło
pióro. Nagle poczuła, że nie jest gotowa. Chciała zapomnieć, a
oni by jej nie ułatwiali. Położyła się do łóżka. Jej kochana
kołdra zakryła brzuszek.
-Dobranoc
Kruszynko – Szepnęła i zasnęła.
***
-Nie
Loise, dojadę sama. – Mruknęła do telefonu, gdy razem z mamą
siedziały przy śniadaniu. Tom jak zwykle pojechał do biura.
-Nie!
Loise poradzę sobie. Nie chcę się z nim kontaktować...
-Ponieważ
on chciał zostać aurorem. A Harry...wiesz – Matka Hermiony,
przypatrywała się ze zdziwieniem.
-Wcale
nie uciekam, ja po prostu nie chcę. Nie potrafię się znów z nim
spotkać. Nie po tym wszystkim. - Westchnęła ciężko.
-A
co ja mu powiem. Masz dziecko? Nie żartuj sobie! - Nie była na
niego zła. Była rozgoryczona.
-Nie,
dobrze wiesz, że to on….
-Nie
przerywaj mi! Dobrze wiesz, że to on, wielki Pan Malfoy sam
zdecydował.
-Dobrze
Lu.- Z każdą chwilą na ustach brunetki pojawiał się uśmiech.
-To
Świetnie! Tak się cieszę. Nie sądziłam, że załatwisz to tak
szybko…
-Tak
Pa. - Odłożyła telefon i spojrzała na Matkę.
-Coś
nie tak córciu?
-Och
nie. Lu znalazł wspaniały dom. Jutro się do niego przeprowadzę. -
Mina Caroliny od razu zrzedła, ale cieszyła się widząc znów
uśmiechniętą córkę.
-Daj
mamuś kartkę, napiszę Ci adres.
Jeśli
życie
daje Ci w kość,
to nie po to byś
się
nad sobą
użalał.
Tylko po to byś
w końcu
wziął
sprawy w swoje ręce
i pokazał,
że
nawet słaby
może
stać
się
silny!
Następny
tydzień minął jak z bicza strzelił. W poniedziałkowy ranek
zdarzył się cud. Nazywał się Kathrina, miał jasne włoski, małe
rączki i czekoladowe oczy. Kathrina była strasznie podobna do
Dracona, tylko oczy miała po matce.
Dni
mijały, a mała Kath rosła na piękną, mądrą , ciekawską
i upartą
dziewczynkę. Gdy skończyła 5 lat, całe ich dotychczasowe życie
uległo zmianie.
-Kath
coś się stało? - Spytał zaniepokojony Loise, gdy ta zaczęła
pokasływać. Mała przeniosła na niego swoje mądre oczka i
przymrużyła je lekko.
-Nic
wujku. tylko źle się czuję. -Mruknęła poprawiając swoje blond
włosy.
-Zadzwonię
po lekarza – Powiedział zaniepokojony, spoglądając na Blond
włosą dziewczynkę .
-To
tylko kaszel... nie przesadzaj -Mała wywróciła oczami, a Hermiona
uśmiechnęła się do chłopaka.
-Wykapany
Dracon – Nadal bolały ją wspienienia, lecz starała się maskować
smutek przy córce. Chwilę potem dało się zobaczyć dziewczynkę,
spadającą z wysokiego krzesła. Chłopak zareagował od razu. Zanim
Hermiona zdołała się ruszyć, on już ją trzymał.
-Zemdlała
– Szybko zaniósł ją do pokoju.
-Loise,
zadzwoń po Uzdrowiciela dla dzieci! -
Krzyk zaniepokojonej brunetki rozniósł się echem po posiadłości
.
***
Hermiona
patrzyła na swoją małą córeczkę. Jej blond włosy okalały jej
twarz, ciemne rzęsy rzucały cień na blade policzki. Miała miarowy
oddech i lekko uchylone czerwone usta.
-Kath,
proszę wyzdrowiej. – Szepnęła, a po jej policzku, mimo prób,
spłynęła pojedyncza łza. Tak się o nią bała. Oto pewnie straci
kolejną cenną jej osobę. Za
jakie grzechy?
Pomyślała urokliwa Gryfonka. Załamana zeszła do kuchni.
-Czego
szukasz?- Usłyszała zmartwiony głos Czarnowłosego.
-Zadzwoniłeś?
– Spytała, nadal otwierając kolejne szuflady.
-Tak,
powiedzieli, że w ciągu 40 min ktoś przyjedzie.
-To
dobrze – Mruknęła.
-Czego
szukasz? - Powtórzył pytanie.
-Tabletek
uspakajających.
-Nie
Herm, znów faszerować się tym nie będziesz. – Pięć minut
później, siedziała przed herbatką uspokajającą w salonie, gdy
nagle usłyszała dzwonek do drzwi.
-To
pewnie Uzdrowiciel. Ja otworzę. Ty pij Herbacine, mała – Pokiwała
głową, gdy on znikł. Słyszała jak wita gościa.
-Hermiono,
to Dracon Malfoy, przyjechał jak najszybciej się dało – Nie to
nie mogła być prawda. Powoli spojrzała na niego. Był
przystojniejszy, niż zapamiętała. Już nie wyglądał jak
nastolatek. Teraz był to mężczyzna, bardzo przystojny mężczyzna.
Rysy twarzy mu się wyostrzyły, sylwetka nabrała charakteru, urósł
parę centymetrów, a platynowe włosy miał przycięte. I te oczy, w
które kochała się tak wpatrywać. Teraz paliły się w nich
iskierki jakiegoś dziwnego uczucia.
-Chcę
zmiany, Loise. On NIE MOŻE badać Kath.
-Herm
nie gadaj głupot, przecież wiesz…
-To
moja córka! Ja się nie zgadzam! - Dracon był zdziwiony. Ona,
zawsze poważna, teraz tak się zachowywała. Szukał jej przez dwa
lata, aż w końcu dał sobie spokój, choć nie stracił nadziei.
-Ale
ja jestem jej wujkiem! A Kathrina teraz choruje! - Spojrzała
zrozpaczona na przyjaciela
-Braciszku,
ale on....
-Wiem
...trudno się nie domyślić - Przejechał ręką po kruczoczarnych
włosach i spojrzał na Uzdrowiciela, który wpatrywał się w
kobietę z jawną fascynacją i rozczuleniem.
-Tędy,
Panie Malfoy. – Kiwnął głową i ruszył za mężczyzną.
Nie
mógł uwierzyć, że ona żyła tak po prostu w Londynie. Przecież
on jej tak długo szukał. Cholerna Granger.
-Jestem
Loise. Jak już Pan ją zbada, to proszę zejść do salonu.- Kiwnął
głową i otworzył drzwi. Podszedł do łóżeczka, na którym
leżała mała, szczupła dziewczynka. Nie mógł uwierzyć. Była
tak do niego podobna…
-Lu,
a jeśli on zobaczy.
-To
chyba dobrze.
-Nie!
To źle! Jeszcze jutro wyjeżdżamy do Niemczech. – Westchnął.
-Nie
przesadzaj. Czasem warto dać szansę.- Nic się już nie odzywała.
Przed oczami ciągle miała swoją kruszynkę. Po 20 minutach, do
salonu zszedł przystojny Blondyn.
-I
co z nią? - Były Ślizgon zlustrował mnie wzrokiem.
-Mała
ma gorączkę i jest przemęczona. – Draco widział jak patrzy z
wyrzutem na bladego mężczyznę.
-Tyle
razy Ci mówiłam! Nie zostawiaj jej u Marcela! Widzisz co tym razem
się stało?! Ciekawe gdzie tym razem ją zabrał? Obaj zachowujecie
się nieodpowiedzialnie!
-To
były tylko 4 godziny!
-4
godziny za długo!- Krzyczała jak opętana.
-Ale
wiesz dobrze, że ona...-Ty po prostu nie umiesz mu zaufać!
-A
jak jego dziecko skończyło? NO jak?! Przemienił je!
-Nigdy
bym nie zrobił czegoś takiego KATH!!!
-Wyjdź
Luise! Nie pokazuj mi się na oczy!!! - Wrzasnęła wściekła. Miała
dość wszystkiego.
-Granger,
panuj nad sobą. To też mój dom, więc Lwiaku schowaj pazury. –
Złapał ją za ramiona i posadził na fotelu. Rozumiał ją.
Ostatnio wariowała, bo jej córka w ciągu tygodnia prawie cztery
razy wylądowała w Mungu. Po raz pierwszy, prawie potrącił ją
samochód. Po raz drugi, Jerry i ona próbowali ważyć eliksir, co
skończyło się wybuchem i wizytą w Mungu. Po raz trzeci, spadła z
miotły, gdy grała z kolegami w Quidicha, co skończyło się
złamanym nosem i kilkoma obdarciami. Czwarty raz właśnie miał
miejsce teraz. Była chora przez jego przyjaciela.
-No
już, spokojnie. Nic jej nie będzie. – Pogłaskał ją po włosach.
-Ehmm
tu jest recepta, przyjadę za 5 dni. Do tego czasu wszystko powinno
być dobrze. - Po chwili dało się usłyszeć trzask drzwi.
V
A
jednak.Cuda się
zdarzają,
nie tylko w niebie. To był
mój
prywatny cud. I szczęście
rozkwitło
w mym sercu jak piękny
kwiat.
Gdy
wyszedłem z Domu Granger, nie mogłem w to uwierzyć. Znalazłem ją
i prawdopodobnie miałem córkę. Szybko teleportowałem się do
Munga i wpadłem do Laboratorium.
-Zabini,
stary! Masz, to są dwa DNA, sprawdź ojcostwo. – Przyjaciel
popatrzył na mnie jak na umysłowo chorego.
-Co
ci się tak pali?
-Blaise
znalazłem ją!
-Kogo..
Granger!?
-No
i prawdopodobnie mam córkę!
-O
w mordę…- Zabini, jako jedyny rozumiał co naprawdę czuję do
Gryfonki. Zresztą on też zakochał się w Gryfonce - Ginny. Ale oni
byli razem. Mieli syna i córkę i byli 3 lata po ślubie. No ale on
nie stchórzył. A ja tak. Gdybym z nią wtedy nie zerwał...
Usiadłem pod ścianą i czekałem. Po godzinie wyszedł uśmiechnięty
brunet.
-Gratuluje
Panie Malfoy, ma Pan córkę.. Poród trochę trwał, jednak wszystko
jest już dobrze- Zaśmiał się, a ja nie mogłem w to uwierzyć.
-Draco
wszystko dobrze? – Spytał, podając mi kartkę z wynikami.
-Tak.
Dzięki Stary. – Mruknąłem i odszedłem. Do końca pracy zostały
mi 3 godziny. Jutro wolne… Tak, jutro udam się do Granger.
***
Siedziała
i piła ciepłą kawę. W domu nikogo nie było, prócz niej, Kath i
skrzata, który pilnował młodej dziewczyny, aby nie wstawała.
Gorączka już spadła i dziewczyna odzyskała przytomność. Nagle
usłyszała głośne walenie do drzwi.
Podeszła
do nich i otworzyła. Po drugiej stronie, stał ów Ślizgom, o
którym teraz myślała.
-Miałaś
zamiar mi kiedyś powiedzieć?- Już chciała się wyprzeć, gdy
włożył w jej rękę, kartkę z potwierdzonym ojcostwem.
-Draco,
ja...WEJDŹ. Tylko nie krzycz… Kath tego nie lubi. – Pokiwał
głową, na znak zgody.
-Dlaczego
mi nie powiedziałaś?
W
jej oczach pojawiły się łzy.
-Zostawiłeś
mnie. Uznałam, że była to tylko głupia zabawa. Jak zdobyć SZLAMĘ
i ją w sobie rozkochać…- Skrzywił się na dźwięk tych słów.
-Granger
to też moje dziecko.
-Nie
sądziłam, że będzie Cię to obchodzić.
Zmrużył
gniewnie oczy.
-Obchodzisz
mnie i TY i DZIECKO!!! Szukałem Cię dwa, cholerne lata! Ale ty,
jakbyś się pod ziemię zapadła.
-Wyjechałam…-
Nie miała siły krzyczeć. Teraz czuła, jak bardzo jej go
brakowało. Obchodzisz mnie...Te dwa słowa, zaciemniły jej umysł.
-Nie
rozumiem, jeżeli Ci na mnie zależało to dlaczego...
-Stchórzyłem
- Postanowił być z nią szczery. - I nie zależało, tylko zależy.
- Poprawił ją.
-A
skąd wiesz, że mi na tobie zależy? - Przygniótł ją do ściany i
zachłannie pocałował. Obydwoje byli tak spragnieni swych ust.
Zakręciło jej się w głowie. Po chwili ją puścił.
-Hermiono...
daj mi szansę, nie zawiodę Cię. Nie zawiodę, ani Ciebie, ani
Kath.
-Boję
się Draco... Ja nie chcę znowu cierpieć…
-Już
nigdy, tylko powiedz tak - Przez chwile wpatrywała się w jego oczy.
Biła od nich miłość i nadzieja.
-Tak
- Po chwili ich usta znów złączyły się w pocałunku, a języki
zatańczyły w dobrze znanym tańcu. Z każdą minutą całowali się
zachłanniej. W końcu oderwali się, aby zaczerpnąć oddechu, a on
wyszeptał.
-Tak
tęskniłem.. – Odpowiedział mu uśmiech i kolejny, namiętny
pocałunek. W końcu drzwi od sypialni się za nimi zamknęły, a oni
wygłodniali swych ciał, pogrążyli się w rozkoszy. Tak, kochani,
miłość zawsze zwycięży…
Epilog
-Czy
ty Hermiono Jane Granger, bierzesz sobie za męża Dracona Lucjusza
Malfoya i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską
oraz że go nie opuścisz, aż do śmierci?
Popatrzyła
na swojego wybranka. Od tamtej pamiętnej nocy minął rok. A oni
nadal byli razem. Kath była szczęśliwa z powrotu ojca. Luc
zaprzyjaźnił się z nim, a ona odnalazła niewyczerpalne źródło
szczęścia. Tak kochała go całym sercem i nie żałowana dnia, w
którym postanowiła mu wybaczyć. Bo każdy człowiek zasługuje na
drugą szansę. Popatrzyła mu w oczy. Oczy które tryskały
szczęściem i miłością.
-Ślubuję.
-Czy
ty Draconie Lucjuszu Malfoyu bierzesz sobie za żonę Hermionę Jane
Granger i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość
małżeńską oraz że jej nie opuścisz, aż do śmierci? – Kochał
ją i kochał Kath i każdego dnia dziękował Bogu za odnalezienie
ich, za drugą szansę. Z każdym dniem, gdy patrzył na córkę lub
Hermionę, czuł ogarniające go ciepło w sercu...
-Ślubuję.
-Ogłaszam
was mężem i żoną. Możesz pocałować Pannę Młodą.
Święta…
Cudowne, magiczne święto. Jedyne w całym roku.
Para
czarodziejska siedziała przed choinką, przytulona do siebie i
patrzyła, jak ich pociecha otwiera prezenty.
-Dzwoniła
Ginny. – Zagadnął blondyn.
-Och,
tak?
-Tak,
przekazała życzenia i kazała Ci powiedzieć, że zdarzył się ów
cud, o którym ostatnio dyskutowałyście. - Uśmiechnęłam się
radośnie. Gin będzie miała dziecko. W końcu… To już będzie
trzy lata… Tak się cieszę.
-To
świetnie!
-Co
to za cud?
-Tajemnica
– Wymruczałam i pocałowałam go w płatek ucha. Cicho jęknął,
gdy polizałam wrażliwe miejsce za uchem.
-Nie
prowokuj mnie…
-Mrrr
- Zamruczałam i przejechałam językiem po jego, lekko otwartych
wargach. Uśmiechnął się, łapiąc mnie w tali i przyciągając
jeszcze bliżej, wpijając się w usta.
-Nienasycony
– Jęknęłam, gdy przygryzł moją wargę.
-Co
Pani ze mną robi, Pani Malfoy? – Zaśmiałam się i lekko musnęłam
jego usta.
-Ja
ciebie też, kotku…
Koniec